Przechowalnie

Jak nazwać te miejsca, które odwiedzam, do których wchodzę, w których na korytarzach wisi pranie, czuć wczorajszym obiadem, słychać szuranie klapek, dźwięki telefonów, różne języki, krzyki dzieci? Jak nazwać te miejsca, w których się czeka? W których czas nie płynie linearnie. Z których wczesnym rankiem kobiety wychodzą do pracy i do których po nastu godzinach wracają powłócząc nogami? W których nocami ktoś budzi się z płaczem i krzykiem? W których łóżka obcych sobie ludzi stoją zbyt blisko siebie, a w pokojach mieszka więcej ludzi niż w więziennej celi?
Jak nazwać te miejsca, które często są daleko od wszystkiego, do wszystkiego?

To przechowalnie ludzi. Miejsca bez przeszłości i bez przyszłości. Tymczasowe zakwaterowanie o permanentnym wymiarze. Na wieczność.


Ich istnienie nie jest dziełem złej woli. Jest dziełem opuszczenia i przypadku. Opuszczenia przez państwo i przypadku, jaki rządzi dostępnymi lokalami w danym miejscu.

W takich przechowalniach utknęły osoby starsze, często z wnukami pod opieką, niezaradne życiowo, z problemami, z traumą nie zawsze tylko wojenną, mniejszości narodowe i etniczne, ludzie biedni, którzy przyjechali z jedną reklamówką. Różni.

W przechowalniach nikt nie jest nielegalny. Mieszkańcy mają ukr pesele, niektórzy dostają trochę świadczeń społecznych, dzieci chodzą do szkoły, ludzie często do pracy. Są obiady a czasem i huśtawki na dworze, ale nie ma przyszłości. Z przechowalni bardzo trudno jest pójść dalej. Nawet jeśli nie myśli się już o powrocie do Irpienia czy Doniecka. Niektórzy w przechowalniach mieszkają ponad 7 miesięcy.
Doświadczenie przechowalni z nimi zostanie. Nawet jeśli kiedyś będą musieli ją opuścić. Sami? O własnych siłach? Z własnej woli?

O uchodźcach, których nikt nie chce, słyszałam już dawno. Największe przechowalnie liczą setki tysięcy uchodźców, którym urodziły się w tych przechowalniach dzieci. Czekają na jakiś koniec, na jakiś nowy początek.
Od czasu do czasu do tych przechowalni tu czy tam przyjeżdżają organizacje humanitarne. Żeby zobaczyć, jak jest w tych przechowalniach. Wszyscy mają zatroskane twarze. Też mam ostatnio taką zatroskaną twarz. Bo w jednej przechowalni jest dziecko z porażeniem mózgowym, które natychmiast potrzebuje ortezy, a w innej dzieci, co nie chodzą do szkoły, a w kolejnej chłopaka bez butów, a w jeszcze następnej starszego pana, który nie ma na bilet autobusowy… Wszędzie zaś opuszczonych ludzi. Młodych i starych. I coraz bardziej mnie to martwi. Z każdym kolejnym dniem.

Ciągle słyszę te radosne słowa, że w Polsce nie ma obozów dla uchodźców. Ci co tak mówią, cieszą się, że nie ma namiotów. No nie ma namiotów. Prawda. Ale są przechowalnie, których sens jest ten sam, co wielkich obozów z namiotami. Tak samo nie ma tu przyszłości.

Przechowalnie niszczą. Niszczą ich, ich szacunek do samych siebie i wiarę we własne siły, i niszczą nas, nasze poczucie solidarności i empatii. Przechowalnie w kolejnych miesiącach i latach (sic!) wyjaskrawią wszystkie zaniechania i błędy, odpuszczone tematy, przemilczane problemy.

I teraz jest taki pomysł, aby sobie za to własne przechowanie dopłacić.

„Nie możemy w nieskończoność finansować pobytu uchodźców” — powiedział kilka dni temu pełnomocnik rządu ds. uchodźców wojennych z Ukrainy, Paweł Szefernaker.

Warto się wsłuchać w te słowa. Ta nieskończoność to 8 miesięcy. Uchodźcy w pełnym kryzysie mają zacząć płacić za pomoc. Trudno o większy absurd.

Według różnych badań Polki i Polacy są dumni z pomocy jaką okazali sąsiadom. Uważają, że to ważne. Sympatia dla Ukrainek i Ukraińców nigdy nie była tak powszechna.
Nie łączą tego z kryzysem energetycznym i inflacją. Wygląda na to, że rząd zaczyna. Więc jeśli ktoś rozpęta piekło zrzucania winy, to rządzący.

Dodaj komentarz

Blog na WordPress.com.

Up ↑